Wolność topless
- Wero Zel

- 21 maj 2024
- 4 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 15 maj
Tak, będzie o ciele. Znowu. Lecz także o akceptacji i swobodzie. O wolności w wersji topless. Dlatego, że to ważniejsze, niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Także dlatego, że dotyczy to nas wszystkich. Jednak przede wszystkim dlatego, że dokonałam odkrycia i czuję, że muszę się nim podzielić. Jednak po kolei.
dalsza część tekstu pod zdjęciem

Sobotnie popołudnie, plaża w centrum miasteczka, wspaniała pogoda i wakacyjna atmosfera. Zwykły weekendowy dzień na południu Francji. Dla mnie to dzień, gdy domknęłam kolejny etap samoakceptacji.
Już od wielu dość długich lat jestem lojalną wyznawczynią opalania się topless. Zaczęło się zwyczajnie, od ciekawości. Jak by to było nie mieć odznaczających się pasków białej skóry na ramionach po ciepłym, słonecznym lecie? Jak bym się czuła ze swoimi piersiami wystawionymi na słońce, wiatr i... wzrok innych? Czy w ogóle byłabym w stanie to zrobić?
Pierwsze próby odbyły się w zaciszu wakacyjnych tarasów i osłoniętych polan na odludziu. Na urlopie, daleko od domu, w środku tygodnia, w środku dnia, byle dalej, byle skromniej, byle mniej na widoku. I było fajnie. Ciepło, miło, wygodnie i równą opalenizną.
Na drugi poziom wtajemniczenia wprowadził mnie partner. Odrzucam myśl, że zrobił to dla własnych doznań wizualnych, choć nie neguję ich istnienia. Celem wyjaśnienia, przytoczę jego komentarz do sprawy: a po cholerę się przejmujesz?
Amen. Poszło. Nie było odwrotu.
No, może nie tak od razu, nie żebym już się nie przejmowała, ale zaczęłam się tego uczyć. Topless na krakowskim Zakrzówku i to w sezonie, topless na wakacjach we dwójkę, topless na wakacjach z ekipą. Topless w nowym domu na południu, topless na plaży z kumplem.
Topless z czasem stało się moim ustawieniem podstawowym. Wpierw wstydliwie, bardzo świadoma swego ciała czekałam na przypływ odwagi, lustrowałam okolicę i oceniałam jego kompatybilność z ideą. Przygotowywałam swoją głowę na ściągnięcie bluzki, a następnie górnej części stroju kąpielowego. Niby na luzie, niby od niechcenia, jednak ze ściśniętym żołądkiem, gotowym na przyjęcie ciosów niegotowego na topless otoczenia.
dalsza część tekstu pod zdjęciami
Równocześnie, mimochodem nabierało siły moje przekonanie o potrzebie wolności. Tej cielesnej, wyrażającej się akceptacją wobec swojego ciała, ale także społeczną zrozumieniem. Coraz większe wzburzenie wywoływał we mnie negatywny osąd kobiecego topless, rzekomo wulgarnego i poniżającego, podczas gdy panowie radośnie paradowali ze swoimi wszelkich kształtów i rozmiarów torsami. Ci sami panowie, chętnie łypią na damskie piersi przy każdej okazji, a jednocześnie pełni pasji potępiają kobiece wyuzdanie i kompletny brak godności, jeśli jakaś odważy się roznegliżować w ten sam sposób, jak oni.
Powodem tak stanowczego potępienia kobiet żyjących w zgodzie ze swoją cielesnością jest oczywiście niezdrowa, psychicznie przemocowa relacja wobec własnego ciała większości społeczeństwa. Trudno nam zrozumieć i zaakceptować coś, czego kompletnie nie rozumiemy, a co od zawsze przedstawia nam się jako wyuzdanie. Co więcej, kobiece piersi stały się niejako symbolem seksu per se, namaszczonym do tej roli oczywiście głównie przez mężczyzn. W efekcie ich pokazywanie czy podkreślanie po prostu ich istnienia jest perwersyjne. Należy być skromną, ubraną kobietą szanującą biedne, słabe męskie dusze nieumiejące się uchronić przed grzechem. Znów to kobiety płacą swoją wolnością za brak samokontroli męskiej części populacji.
Tym sposobem gdzieś po drodze moja ścieżka przecięła się z wybuchem ruchu #freethenipple , zrodzonego na bazie cenzurowanych w mediach społecznościowych sutków, damskich tylko oczywiście, a mającego na celu dekryminalizację kobiecego ciała. Coś, co najpierw było nieśmiałym przejawem estetycznego podejścia do opalenizny, stało się wyrazem mojej osobowości, a także formą feministycznego manifestu.
Moja niezgoda na taki status quo, mój gniew wynikający z płciowej hipokryzji i niesprawiedliwości, wszystko to było w tle każdego mojego topless opalania się czy zdjęcia w mediach społecznościowych. Paradoksalnie te małe akty buntu pomagały mi coraz bardziej akceptować siebie, czuć się w swoim latami nienawidzonym ciele coraz lepiej oraz cieszyć się nim, chociażby właśnie tak publicznie i ekshibicjonistycznie jak na wspomnianych fotografiach.
W tym miejscu muszę wspomnieć, jak zadziwiająco pozytywnego odbioru doczekała się moja postawa. Wszystkie otrzymywane przez lata komentarze były pozytywne, wspierające i pełne zrozumienia. Najczęściej pochodziły one od bardzo różnych kobiet. Niektóre zaznały już swojej wolności i razem się nią cieszyłyśmy. Inne inspirowały się moją swobodą i kompletnie neutralnym do topless podejściem, bez seksualizacji czy pozerstwa. Pozostałe podziwiały, rozumiały, lecz same nigdy by się na to nie zdecydowały. I wszystkie te postawy są absolutnie świetne, bo zgodne z samą sobą. Wszystkie udowadniały, że tu nie chodzi o pokazywanie cycków, jak niektórzy twierdzą, lecz o coś więcej. O zwyczajną, codzienną kobiecość i wolność w jej odczuwaniu, wyrażaniu.
dalsza część tekstu pod zdjęciem

Jednak dopiero teraz, pięknego majowego dnia 2024 roku, w wieku (prawie) 38 lat dotarło do mnie całe proste piękno ukryte w idei topless. Zrozumiałam, jak wiele codziennej swobody daje nieprzejmowanie się konwenansami i oceną społeczną.
Nieplanowane wyjście na plażę. Po drodze z siłowni. Bez koca, kremów czy olejków, a przede wszystkim bez stroju kąpielowego. Tak po prostu, bo miałam na to ochotę, bo i tak przechodziłam obok. Wyciągnęłam nieświeży ręcznik z plecaka, rozsiadłam się na nim swoim spoconym po ćwiczeniach ciałem, zdjęłam koszulkę i... odpoczywałam w samych spodenkach. Na plaży. W słońcu.
Relaks. Niespotykana swoboda. Lekkość w głowie.
Brzmi to dziwnie lub nawet trywialnie, że tak zwyczajne zdarzenie tak wiele dla mnie zmieniło. A jednak. Pewnie wiele kobiet doskonale mnie rozumie. Wszystkie znamy uczucie przeładowania obowiązkami, organizacją, planowaniem, myśleniem do przodu. A tu nagle okazuje się, że możemy być tam i wtedy, gdzie i kiedy chcemy. Cieszyć się dniem, przyrodą i lenistwem bez wcześniej opracowanego planu dnia i bez naręcza bambetli wszędzie ze sobą taszczonych. Spontanicznie i swobodnie.
Jesteśmy tak bardzo zajęte ocenianiem siebie samych, spełnianiem cudzych i własnych oczekiwań, byciem jak najlepszą wersją siebie, cokolwiek to znaczy, że zapominałyśmy, czym jest odprężenie. Ciągłe lęki, ograniczenia i wyobrażenia o samej sobie powstrzymują nas przed cieszeniem się codziennością, zwyczajnością i ciałem, dzięki któremu doświadczamy wszystkich tych wspaniałości.
Lekka głowa. Gołe cycki.
Tak. Topless to ideologia. Ideologia wolności. Feministyczna, ludzka, zwyczajna, wszystkim należna.
Odkrywajcie swoją wolność. No i swoje piersi! Do przodu, panie!
xoxo
Wero

PS
Oczywiste jest, iż przedstawienie postawy panów w tym tekście, w kontekście topless, jest uogólnione oraz nie przedstawia w pełni złożoności tematu. Pominięty został także negatywny wpływ samych kobiet na postrzeganie naszych ciał. Jest to zabieg celowy, mający zwyczajnie ograniczyć ilość odniesień i zbytniego zagłębiania się w szczegóły, które nie mają wpływu na główny temat teksu.
PPS
Dla inspiracji dodam, iż na południu Francji, gdzie aktualnie mieszkam, opalanie się topless jest szalenie rozpowszechnione. Na plażach można zobaczyć panie, a dokładnie ich piersi, w absolutnie każdym wieku. Wszystkie są piękne. Wszystkie są zwyczajne. Wszystkie po prostu czerpią z dnia. Bo to TYLKO piersi. Wszyscy je mamy, przestańmy tak panikować na ich widok.













Komentarze