top of page

Jestem imigrantką i kradnę pracę

  • Zdjęcie autora: Wero Zel
    Wero Zel
  • 27 lis 2022
  • 4 minut(y) czytania

Mityczni źli imigranci, kradnący pracę Polakom, Francuzom, Brytyjczykom. Zawsze ze wschodu, zawsze z południa. Zawsze niedobrzy, niechciani, gorsi, bezpodstawnie zatrudniani. Czy oby na pewno? Jakoś chyba kłóci się ta populistyczna narracja z drugą, siostrzaną, o kompletnym dyskryminowaniu przyjezdnych przez lokalne firmy, przedsiębiorców, managerów. No to jak w końcu jest, nie chcemy zatrudniać imigrantów, czy wybieramy ich przed "naszymi"? Mają kwalifikacje potrzebne do pracy, czy po prostu zgadzają się niższą płacę i gorsze prace?

ree

Łatwo mówić, że prawda leży gdzieś pośrodku, lecz jak inaczej odnieść się do tak postawionego problemu społeczno-ekonomicznego. Głęboko wierzę w to, że w każdym społeczeństwie znajdziemy przedstawicieli każdego nurtu myślowego. Od tolerancyjnych otwartych ciekawych akceptujących, przez wątpiących sceptycznych kochających mniej lub bardziej, do odrzuconych niepogodzonych nienawistnych i nieszczęśliwych. Co nas różnicuje jako narody, grupy etniczne czy małe społeczności, to wizerunek. To, co wystawiamy na pierwszy plan, lub raczej to, czemu pozwalamy na ten plan wypłynąć. Przez własną apatię, lenistwo, usprawiedliwianie braku działania, skupienie tylko na własnym lilipucim skrawku świata.


Nigdy nie postrzegałam czy to kolegów i koleżanki z pracy, czy ludzi pracujących w innych miejscach, poprzez pryzmat ich pochodzenia, etniczności czy akcentu. Dziś sama stałam się przyjezdną, która w trzy dni dostała dobrą, stabilną pracę w dużej, rozwijającej się firmie i to w nowo tworzonym zespole, gdzie rzeczywiście mogę coś podziałać. Nie, nie miałam żadnych przykrych doświadczeń. Tak, w tej firmie jest masa obcokrajowców na wszystkich szczeblach. Lecz czasem myślę o tym, jak łatwo było mi tę pracę dostać, jak dobrze się w niej odnalazłam po zaledwie pięciu dniach, jak zadziwiająco dobrze się w niej czuję.

Czego może nie wiedzieć ktoś, kto z pozycji poszukującego od dłuższego czasu pracy lokalsa chciałby mnie ocenić, znienawidzić, to wieloaspektowa praca, jaką musiałam włożyć w to, by być w tym miejscu. Samo wieloletnia praktyka w wielu firmach, w wielu różnych działach, to samo w sobie atut doświadczenia, którego już się nigdy nie pozbędę, choć czasem mi ciąży. Z twardym polskim akcentem, z błędami, które sama słyszę i które doprowadzają mnie do rozpaczy, ale jednak żyję i pracuję w dwóch językach obcych. Mam ciężki charakter, cechujący się uporem, błyskawicznymi zmianami nastawienia i silnym poczuciem własnej godności, jednak też mimo tego, że się boję, to podejmuję się nowych wyzwań, upór pomaga mi w niejednej sytuacji, a buzujące emocje oznaczają, że tak szybko, jak się zbulwersuję, tak też dostosuję się do nowych sytuacji.

Prócz tej małej wstawki rodem z rozmowy kwalifikacyjnej mogę dodać, że znalezienie pracy w nowym kraju okupiłam bardzo ciężkimi dziesięcioma dniami pełnymi łez, beznadziei i powrotu do myśli najgorszych. Bo przecież miało być inaczej. Bo przecież nie to chcę robić. Bo przecież chcę dla siebie pracować, kreatywnie i wedle własnych reguł. Tak bardzo uciekałam przed stęchłą atmosferą biur, tylko po to, by w nowym życiu, które miało być słoneczne i pachnące francuskimi rogalami, znów wpaść w szpony bezsensu i utraty kontroli nad dniami?

Płakałam rano, wytrzymywałam w pracy, płakałam po powrocie, wpadałam w letarg by dotrwać do wieczora, płakałam wieczorem, szłam spać, by dzień się już skończył. I czekałam tylko na weekend. By odpocząć w sobotę, a w niedzielę zacząć już mieć żołądek zawiązany na supeł i od wieczora wpaść w nowy cykl płaczu. Tak spędziłam kilka lat pracując w korporacji. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem, rok po roku. Tracąc czas, chęć do życia i tracąc siebie, za to zdobywając kolejne poziomy depresji, niebezpiecznie kilkakrotnie zbliżając się do końca cierpień, a także nieświadomie budując swój własny zespół. Stresu pourazowego. Bo tak, ten też mam, ten też można mieć, z pracy, z traum życiowych, I nagle znów byłam przepełniona strachem i wizją powrotu do tego kalejdoskopu ohydy.


Jaki szok, gdy się okazało, że mam fajnych ludzi w pracy, którzy owszem, chcą dobrze zrobić to, co do nich należy, ale wiedzą, że nie rozczepiają atomu, dzięki czemu celebrują codzienny długi lunch w promieniach słońca. Szok, gdy się okazało, że moja nowa szefowa to fajna laska, z którą można normalnie pogadać, i która przede wszystkim chce, żebym się tam dobrze czuła, bo przecież wszystkiego można się nauczyć. I jaki szok, że mam tak zajebisty widok z okna!


ree

Jakby tego było mało, to po pracy mam i czas i chęci i energię na swoje projekty. Nie jestem już tym samym zombie, jakim się stałam w Krakowie dzięki uprzejmości sytuacji, okoliczności i ludzi, w tym mnie, bo mnie umiałam zdiagnozować problemu i go wyeliminować. No dobra, diagnozę postawiłam, ale odwagi zabrakło na leczenie. Miałam szczęście, że ten rak cudownie odszedł sam, zostawiając miejsce na pomniejsze małe choróbki, które mnie ani nie przerażają, ani nie zabijają.


Okazja zrobiła ze mnie złodziejkę, tylko że ta okazja była jak skrojona idealnie pode mnie. Nie ukradłam nikomu pracy. Sama zdobyłam to, na co zapracowałam. Nie zasłużyłam. Zapracowałam. Tak jak większość tych, których obrażamy pomówieniami o kradzież naszych szans. Fajnie jakby przed taką oceną każdy postawił się na miejscu imigranta, nawet tak uprzywilejowanego, jak ja. Wyjeżdżającego z własnej woli, a nie w ucieczce przed cierpieniem i śmiercią. Mieszkającego w wygodnym domu, a nie ośrodku uchodźczym lub hotelu robotniczym w mocnej grupie na metr kwadratowy.


Nie oceniajmy. Poznajmy historię. Zrozummy.

A do tego doceń my to, co mamy, nawet jeśli nie jest to szczyt naszych marzeń. Na to trzeba trochę mocniej zapracować.


Wero 👷🏻‍♀️

Komentarze


werozel.jpeg

Dzięki, że tu jesteś!

  • Instagram
  • Twitter
  • Pinterest
bottom of page