top of page

Wolność rodzicielska inaczej

  • Zdjęcie autora: Wero Zel
    Wero Zel
  • 26 paź 2022
  • 3 minut(y) czytania

Mamy dzieci, czy nie, nie ma to znaczenia. Temat wolnego chociażby wieczoru, jednej małej chwili w ciągu dnia, czasu na prysznic czy spokojne wypicie kawy, bez dziecka u boku, bez martwienia się o nie, bez załatwiania dla niego spraw, jest nam bardzo dobrze znany. Kto z nas nie ma chociażby koleżanki, która w zachwycie opowiada o swoim ostatnim umyciu włosów. Kto nie ma kumpla, który o spokojnym wyjściu na piwko opowiada jak o ucieczce z Alcatraz. Jednak ilu znamy ludzi, którzy otwarcie i szczerze mówią o innym rodzaju rodzicielskiej wolności? Nie tej od dzieci, lecz od rodziców właśnie, i to będąc samodzielnym, osobno mieszakającym, lub nawet właśnie posiadającym już swoje potomstwo dorosłym. Niewiele lub zero, prawda? Otóż to.


ree

Bycie wolnym dorosłym, wolnym od swoich własnych rodziców, lub teściów, raczej nie jest szeroko omawianym tematem. Albo przynajmniej ja się z nim nie spotkałam. Tymczasem dotyka on wielu z nas, czasem taka sytuacja cieszy nas bardziej, niż chcemy przyznać. Sama zmagam się z pewnego rodzaju wewnętrzną walką, odkąd mój ojciec zmarł, gdy miałam 12 lat. Od tego czasu konsekwentnie dwa skrajne odczucia sparinguje się w mojej głowie. Z jednej strony, to mój tata, kochałam go, on kochał mnie i wiedziałam o tym, bo dawał mi to odczuć. Z drugiej, był przemocowym alkoholikiem i, jak się dowiedziałam kilka lat temu, także narkomanem. Bardzo szybko po jego śmierci zdałam sobie sprawę, że gdyby dalej uczestniczył w moim życiu, nie wyglądałoby ono tak dobrze, jak teraz. Nawet jeśli jakimś cudem poradziłby sobie z tym wszystkim, co niszczyło i jego, i wszystkich wokoło, nawet jeśli jakoś bym się z wyrwała z tej patologicznej sytuacji, to wiem, że nadal byłabym pod jego ogromnym wpływem. I tak jestem. I tak dwadzieścia cztery lata później, zastanawiam się czasem, jak by mnie odbierał, czy dogadałby się z moim partnerem, a nawet jak oceniłby mój wygląd.

Nie mogę zaprzeczyć, że także on jest (nie był, nadal jest) odpowiedzialny za moje kompleksy i postrzeganie siebie przez prymat wałków tłuszczu, które tak chętnie u mnie wyśmiewał. W głównej mierze to on jest odpowiedzialny za moje wieczne gonienie za perfekcją, której wiecznie nie udaje mi się osiągnąć, a co wiecznie doprowadza mnie do rozpaczy i kolejnego upadku samooceny. To także on sprawiał, że "styl chłopczyca" nie był tylko epizodem mojej młodości, lecz osobowością, która pozwalała mi żyć z od wczesnego wieku widocznymi atrybutami kobiecości. Te nigdy nie były dla mnie źródłem dumy czy zadowolenia, lecz wstydu, porażki i powodu do ukrywania się pod szerokimi ciuchami. Tak bardzo to wszystko na mnie wpłynęło, że dopiero dziś potrafię się z tym zmierzyć, a wrzucanie mojego krągłego bikini body na media społecznościowe jest dla mnie formą terapii i uczenia się czerpania radości z własnego ciała, które przecież zostanie ze mną do ostatnich dni.


Zatem czy brak rodziców lub kontaktu z nimi nie jest czasem błogosławieństwem? Potrafi być. Czy to zawsze rozwiązanie wszystkich problemów? Oczywiście, że nie. Lepiej popracować nad relacją oraz nad swoim odbieraniem rodzica i jego komentarzy czy podejścia. Zdrowo jest rodzica traktować jak po prostu kolejnego człowieka w swoim życiu: z szacunkiem, lecz z limitami. Rodzic, nawet najbardziej kochany, to nie pół święty, który może nam dyktować co jak mamy robić w życiu oraz układać nam w głowie obraz samych siebie. To jego i tylko jego poglądy i przemyślenia, nie nasze. Nie oznacza to oczywiście, że ignorowanie i umniejszanie wartości tychże jest dobre. Wręcz przeciwnie, moim skromnym zdaniem. Już nie tylko dla rodzica właśnie, lecz dla nas samych. Czyż nie powinniśmy prostej zasady traktowania innych, tak jak sami chcemy być traktowani, stosować szeroko chętnie? Zdecydowanie. Czy jednak powinniśmy czuć zobowiązanie wobec rodziców? Do pewnego stopnia. Bo przecież to nie była nasza decyzja, by przyjść na ten świat i być wychowywaną/nym w pewien sposób. Dlaczego więc tak wielu rodziców oczekuje od swoich pociech dożywotniej wdzięczności za ten dar, który nieraz darem nie jest?


Szacunek, rozmowa, zrozumienie, ale też granice, niezgoda i wolność to bycia sobą, po swojemu. To dla mnie rodzicielska wolność z perspektywy dziecka. Pamiętajcie dzieci i rodzice, nie mamy do siebie nawzajem prawa, mamy przywilej bycia razem, z którego nie musimy korzystać.

Komentarze


werozel.jpeg

Dzięki, że tu jesteś!

  • Instagram
  • Twitter
  • Pinterest
bottom of page