top of page
  • Zdjęcie autoraWero Zel

Wszystkie rozmiary grubancypacji

Przeczytałam dzisiaj ciekawy artykuł, a raczej rozmowę Katarzyny Bierzanowskiej z Oko.press z Natalią Skoczylas i Urszulą Chowaniec. Powiedzieć, że te dwie panie to blogerki, aktywistki, feministki czy grubancypantki to powiedzieć mało. Obie są osobami ciekawymi, inteligentnymi, spełniającymi swoją misję i walczącymi z fatfobią.


W tym tekście pada (dla mnie) mocne zdanie: “doświadczenie grubości często jest doświadczeniem samotności”. Udostępniając link do artykułu napisałam na swoim facebooku, że ze zdaniem tym się nie tylko zgadzam, ale i utożsamiam. Napisałam to jednak nie do końca pewna, czy mogę. Czy mam prawo. Czy czasem nie podszywam się pod czyjeś problemy, nie robię z siebie ofiary.


Panie Skoczylas i Chowaniec opowiadają o stworzonym przez siebie raporcie, w którym znajdujemy historie szokujące, lecz niestety codzienne. Historie osób grubych, które zderzyły się z brakiem empatii, niezrozumieniem, pogardą i dehumanizacją ze strony pracowników medycznych. Odsyłam Was do artykułu, by zapoznać się z tym, z czym tak wielu w naszym społeczeństwie często musi się mierzyć, a o czym się nie mówi, co często się nawet usprawiedliwia. 


Przyznajmy szczerze, chyba każdy z nas kiedyś pomyślał, że grubym to się jest na własne życzenie i zero litości. Czy to w odniesieniu do siebie, swoich znajomych, czy całkowicie obcej osoby na ulicy. Oceniamy, dajemy się oceniać i normalizujemy takie zachowanie poprzez niemą zgodę, a nawet szyderczą radość z zadania komuś ciosu.


Ja jestem całkowicie winna takiego zachowania. Och, jakie to przyjemne nie tylko pocieszyć się, że są grubsi (a przede wszystkim: grubsze!), a jak to jeszcze słodziej smakuje zaprawione złośliwością dzieloną z koleżanką. Najlepiej szczuplejszą, by na chwilę poczuć się, że się należy do tej “lepszej”, chudej (czytaj: atrakcyjnej) ligi. Czysta radość istnienia.


Nawet nie zamierzam wymieniać powodów, dla których takie zachowanie jest karygodne i nigdy nie powinno mieć miejsca. Dodam tylko, że jest ono wyłącznie wyrazem nieporadzenia sobie ze swoimi kompleksami, a nawet braku podjęcia takiej próby.


Wracając jednak do mojego utożsamiania się z tezą podjętą w przytoczonym tekście. Miałam, mam nadal, niemały problem z przyznaniem się, że doświadczenie grubości, to moje doświadczenie. Że moja samotność, w szkole, na placu zabaw, na studiach czy w knajpie, to także samotność wynikająca z właśnie doświadczenia grubości.


Czym zatem jest doświadczenie grubości? Czy jest jedynie obiektywnym realium osób o określonym rozmiarze? Czy jest ono zarezerwowane dla osób niemieszczących się na siedziskach transportu publicznego czy nie potrafiących wsadzić ręki w ciśnieniomierz?


Tak jak panie Chowaniec i Skoczylas piszą, inne doświadczenie nie tylko ma po prostu każdy z nas, lecz także doświadczenie fatshamingu jest różne, zależnie od naszego rozmiaru. Mój przedział rozmiarowy dziko oscyluje pomiędzy 36 a 40, zależnie od kroju, fasonu, marki, dnia miesiąca czy roku mojego życia. Nie jest to zatem wspomniane w rozmowie 44, ani tym bardziej 60. Nie mam pojęcia jak to jest nie zmieścić się na siedzisku w autobusie. Nikt mi nigdy nie odmówił pomocy medycznej ze względu na moją wagę.


Jednocześnie wiem jak to jest wstydzić się swojego ciała. Jak to jest ciągle słuchać, że jest ono za duże, za miękkie, za szerokie, za tłuste, zbyt trzęsące się, za słabe. Jak to jest wiedzieć, że się jest proporcjonalną, bo tak wszędzie za dużo. Jak to jest zostać wybraną do rzutu kulą, bo duże drobne dziewczynki idą na siatkówkę. Jak to jest nie chcieć jechać nad wodę, na narty, na kolonie, na wycieczkę szkolną, na czyjeś urodziny, bo trzeba będzie się rozebrać, pokazać swój brak kondycji, bo się spocę, bo zjem czipsy, a to obrzydliwe jak grubi jedzą coś takiego. Wiem jak to jest samej rezygnować z tak wielu doświadczeń w życiu, tylko dlatego, że mam pewien określony rozmiar.


Wiem jak to jest całe życie martwić się wszystkim, co zjadam. Ciągle się pilnować, by potem i tak polec. Nabawić się bulimii, by potem się wstydzić, iż nawet ona nie sprawiła, że mój rozmiar zmalał. Nie wiem jak to jest nie przejmować się jedzeniem, nie myśleć o nim, nie mieć wyrzutów sumienia. Nie wiem jak to jest cieszyć się swoim ciałem, albo choć być wobec niego obojętną.


Zatem, czy mam prawo utożsamiać się z ludźmi, którzy mają ciężej? Czy ja także czuję to co oni? Czy należy mi się wsparcie i współczucie? Zrozumienie, empatia i brak oceny?


Jak najbardziej. I choć piszę to w przypływie sekundowej odwagi, uważam, że to wszystko i mi się należy. I ja byłam i jestem ofiarą fatfobii, czasem nawet z mojej strony. I ja chcę się uwolnić od tych wszystkich dogmatów, wymagań i komentarzy, choć nie wiem jak, choć próbuję i staram się i walczę, a czasem się poddaję, i potem znów próbuję.


Ponieważ każdy ma swoje doświadczenie grubości. Tak jak my sami, nie są one identyczne, i nie mają być. Nie oceniajmy ludzi po ich rozmiarze, nie oceniajmy także ich prawa do grubancypacji. Tylko wtedy możemy prawdziwe działać na rzecz dobrego życia i szacunku. Dla każdego. W jednym, wspólnym społeczeństwie.


Wero ✌️



Link do rozmowy na portalu Oko.press TUTAJ

Blog Urszuli Chowaniec o ciałopozytywności - link TUTAJ

Polecam także książkę “Gruba” Marii Mamczur - link TUTAJ


88 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Lenistwo

Zagraj emocje

werozel.jpeg

Dzięki, że tu jesteś!

Fajnie, że odwiedzasz mojego bloga. Jeśli masz ochotę podzielić się swoimi przemyśleniami, napisz do mnie w sekcji Kontakt, zostaw komentarz, albo nawet udostępnij ten wpis.

Pamiętaj, tak jak Ty jestem człowiekiem i mam swoje odczucia, dlatego bądź empatyczny/a. Chętnie przyjmę krytykę, jeśli tylko jest ona konstruktywna, kulturalna i nie narusza mojego dobra psychicznego. 

  • Facebook
  • Instagram
  • Twitter
  • Pinterest
bottom of page