Joga (nie) dla każdego
- Wero Zel

- 5 kwi 2023
- 4 minut(y) czytania
Kocham jogę od dawna, bo już połowę mojego życia. To moja najdłuższa relacja, związek trudny, acz z wyboru. Po raz pierwszy odkryłam ją dla siebie w wieku 16 lat i była to najprawdziwsza miłość od pierwszej asany. Dokładnie to od Salamba Sirsasany — stania na głowie, które po dziś dzień uwielbiam niezrozumiale mocno. Jak to jednak z pierwszymi miłościami bywa, zbledła lekko, trwała niedługo, w sercu pozostawiła ślad na zawsze.

Przez następne lata, a raczej już dwie dekady, raz po raz do jogi wracałam. Nigdy na stałe, nigdy z wielkim przekonaniem, na zawsze pozostając w sferze początkujących joginów. Moje standardowe lęki, które towarzyszą mi każdej społecznej sytuacji, tym bardziej związanej z aktywnością fizyczną, nie pomagały w rozwinięciu nawyku regularnej praktyki.
Wstyd związany z pokazywaniem własnego nieporadnego i słabego ciała, w ruchu, oblanego potem, czerwonego i pulsującego zmęczeniem nieadekwatnym do czynności. Strach przed kompromitacją absolutną, choć nie do końca wiem, jak miałaby ona wyglądać. Ciągłe porównywanie się z innymi praktykującymi, zawsze na własną niekorzyść. Klasyczny start-pack, który zabieram ze sobą na każde możliwe zajęcia.
Wiele się dla mnie zmieniło po przeprowadzce do Francji. Nie wiem, czy to kropla odwagi spłynęła na mnie dzięki byciu obcą w nowym miejscu, czy może silna potrzeba zrobienia ze sobą czegokolwiek, by te wyższe temperatury nie masakrowały mnie aż tak. Cokolwiek stoi za tą zmianą, to zeszłej jesieni postanowiłam na nowo wkroczyć na ścieżkę jogina i śmiało się po niej kulać. Bo jeszcze nie kroczyć, ani nawet się przechadzać.
Jasne, bałam się tam nawet zapisać do studia, a co dopiero iść na zajęcia. Szczęśliwie postanowiłam zaufać swojej intuicji, która podpowiadała mi, że nie tylko decyzja jest dobra, lecz znalezione studio jogi jest dla mnie odpowiednie. Znów, intuicja mnie nie zawiodła. Moje (teraz już umiem tak je określić) studio jogi to wspaniałe miejsce pełne pasji, oddania, mantr, medytacji, zrozumienia i akceptacji, a jednocześnie wyciskania siódmych potów, bólu, walki i rezygnacji. To miejsce stworzone przez pasjonatów, którzy nauczają jogi z odrobiną mistycyzmu, sporą dozą wyzwań i zerową otoczką tandety.
Balans musi być.
Podążając za tą myślą, najwyższy czas, by przejść do “ale”. Rzeczone “ale” oczywiście nie jest czynnikiem zewnętrznym, lecz bardzo wewnętrznym, moim.
Jogę zawsze ceniłam głównie za jej niesamowitą inkluzywność. Podczas jednych zajęć wspólnie może praktykować ktoś, kto dopiero poznaje matę pod stopami, oraz zaawansowany jogin. Wszystko w ramach tej samej praktyki, tych samych asan, tych samych vinyas. Właśnie tym joga mnie oczarowała — nie ocenia, za to pokazuje całe spektrum możliwości, z których możemy skorzystać już teraz, może kiedyś, a może nigdy. Wybór jest nasz, każdy jest dobry.
Joga może i nie ocenia, ale ja już jak najbardziej. Innych praktykujących zawsze dobrze i z podziwem. Za prezentowany poziom, za zaangażowanie, albo po prostu za siłę do stawienia się na macie, gdy tak wiele jest przeciwko nim. Siebie oceniam niezmiennie ostro i wymagająco. Za trzęsące się mięśnie, za mało płynną vinyasę, za zamknięte ramiona, za pot przy każdym ruchu i za wałki wałeczki przy każdym skręcie.
Nie pomaga myśl, że to samo ciało, które pasjami dyskredytuję, to właśnie dzięki niemu mogę jogę praktykować. Nie przekonuje podejrzenie niedoskonałości innych, nagle mnie owi mityczni inni nie interesują. Jasne, to droga, to czas, cel nadejdzie, bla bla itd. Gadaj zdrów, rozsądku.
Ja chcę tu i teraz.

Chcę mniejszych ud, aby obejmowanie ich ramionami w Ardha Matsyendrasanie mnie nie poniżało. Chcę mniejszego biustu, by mnie nie próbował udusić w trakcie ukochanej Salamba Sarvangasany. Wreszcie, mój znienawidzony, podstępny, deprymujący brzuch. Niech on zniknie! Niech nie zwija się w tysiące fałd przy najmniejszej okazji! Niech nie sabotuje skrętów, nie wisi smutno, nie trzęsie się ze strachu przed wysiłkiem. Czy to tak wiele w końcu polubić Bandha Sarvangasanę i otwierać przód ciała bez uczucia pierwotnego strachu gdzieś głęboko w środku? Czy proszę o zbyt dużo, domagając się braku uporczywych, destrukcyjnych myśli, gdy mimo wszystko uda da się objąć i mogę więcej, niż mi się wydawało? Czy naprawdę bezpiecznie i dobrze będę się już zawsze czuć tylko zwinięta w kłębek, schowana w jaskini Karnapidasany?
Wierzę, że nie.
Nie dlatego, że ufam odrodzeniowej mocy jogi, a wspaniali wspierający nauczyciele w moim studiu niezłomnie będą mnie pchać na drodze rozwoju. Nawet nie dlatego, że już wiele swoich barier pokonałam, wiele strachów okiełznałam, zmieniłam nastawienie, a tam, gdzie się nie udało, twardo prę do przodu. Ani dlatego, że nagle i magicznie uwierzyłam w swoje moce, a życie mi się zmieni, gdy pstryknę paluchami.
Tym razem wiem, że mam szansę na to, by w końcu kiedyś mi się udało być tą osobą, którą te szesnaście lat temu zaplanowałam, z jednej prostej przyczyny. Mam czas i zdaję sobie z tego sprawę.
Przestałam się śpieszyć. Jeszcze się nie pogodziłam z tym, że nic nie będzie już i na wczoraj, jednak staram się z tym funkcjonować. Nie pozwalam tej frustracji odebrać mi sprawczości i radości ze wszystkich rzeczy, jakie dla siebie robię. Powoli, moim tempem, z wyrozumiałością, ale i bez wymówek. W dobrym kierunku, po swojemu, tylko dla siebie.
Tak wiele razy do jogi wracałam, więc chyba nie uda mi się przed nią uciec. Jednak chyba to miłość życia, a nie tylko młodzieńcze zauroczenie. Przetrwałam praktyki, na których fala zniechęcenia i rozgoryczenia samą sobą mnie pokonywała, na których pozostałam do końca, pomimo płaczu i dojmującego uczucia porażki, a także przemożnej chęci ucieczki.
Dramatyczne? Owszem, nieco. Prawdziwe? Jak najbardziej! Trudne? Jak cholera. Satysfakcjonujące? I TO JAK!

Hedonistycznie, samolubnie mam zamiar wytrwać, przeczekać, zawalczyć, by przyjemność i satysfakcja były moimi nagrodami.
Trzymajcie kciuki!
Namasté 🌸
wero ✌️




















Komentarze